Reportaże


Dzieci mroku

Jest ich kilkudziesiencioro, spotykają się w każdy poniedziałek, w środowiskowym domu pomocy społecznej przy ulicy Generała Maczka 1.

Pochodzą z rożnych warstw społecznych, reprezentują chyba wszelkie możliwe poziomy wykształcenia, również i przekrój wiekowy jest bardzo zróżnicowany.

Jak sami mówią: jedynym warunkiem przynależności do wspólnoty jest identyfikowanie się z problemem. Anonimowe Dorosłe dzieci alkoholików – bo o nich mowa – spotykają się, by dzielić się swoimi radościami, smutkami, by nieść sobie wzajemną pomoc.

Swoje spotkania – zwane mityngami -  opierają  na dwudziestu czterech punktach zwanych krokami i tradycjami. Jak mówi Paweł*- jeden z uczestników spotkań – na każdy miesiąc kalendarzowy, przypada jeden krok oraz jedna tradycja.

Z kolej inny uczestnik, na moje zapytanie o zbieżność nazw z ruchem AA, odpowiada ze faktycznie, cały program jest oparty na „zapożyczonym” od Anonimowych Alkoholików  programie duchowego rozwoju, duchowego to nieznaczy ze powiązanego z jakakolwiek religia – dodaje Mieczysław. Sami pojęcia nie mamy, kto do jakiego kościoła uczęszcza – dodaje Paweł.

Zdaniem stałych bywalców- ustawiczna praca na programem, pozwala na głebokie zrozumienie siebie, na dotarciu do własnego ja –czyli do sfery która u dziecka wychowanego w rodzinie alkoholowej została skutecznie zniszczona.

Uczestniczę w mityngu otwartym, padają często mrożące krew w żyłach opowieści, o stanie w jakim znajdują się osoby będące na spotkaniu. Depresje, nerwice, dolegliwości fizyczne, lęki, chroniczna bezsenność, brak  umiejętności radzenia sobie w życiu... to tylko niektóre ze swoistych „atrakcji” jakie są pozostałością  po dysfunkcyjnym wychowaniu.

Gdybym nie zobaczył, nigdy bym mi na myśl nie przyszło, ze ci, czasami,  bardzo młodzi ludzie, o przebojowym wręcz stylu bycia, przechodzą przez katusze o które czasami trudno nawet jest sobie wyobrazić. Widać ze nie za bardzo chcą  – nawet w tym bezpiecznym otoczeniu – przywoływać wspomnień koszmaru domowego- większość z nich – jak sama mówi- chciała by, raz na zawsze zapomnieć, uciec od tego wszystkiego.

Niestety, jak mówią osoby z wieloletnim stażem we wspólnocie, nie ma prostej drogi do wyzbycia się bagażu. Dolegliwości psychofizyczne, są tylko manifestacją nagromadzonych uczuć. Tak przynajmniej twierdza terapeuci zajmujący się na codzień psychoterapia Dzieci alkoholików.

Niektórzy twierdzą – mówi Paweł, ze jak przyjdą raz czy dwa to wszystko się zmieni, uważają ze znajdą tu receptę na wszystkie swoje problemy. Oczekują bezbolesnego uzdrowienia.  

Na spotkania uczęszczają także alkoholicy, pochodzący się z rodzin alkoholowych. Jak sami twierdzą- by ulżyć sobie w cierpieniu, zaczęli sięgać, często w bardzo młodym wieku,  po butelkę z alkoholem.

Czym się różni terapia od mityngów ?– zapytuje Tomasza – współtwórcę grupy ”słoneczne lato”. – Terapia prowadzona jest przez profesjonalnych terapeutów, trwa zwykle rok, dwa. Natomiast spotkania wspólnotowe to program w zadzie na cale życie, za każdym razem gdy przerabiam dany krok, bądź tez tradycje odkrywam cos nowego, coś co pozwala mi żyć lepiej. Często, w domach rodzinnych byliśmy nękani psychicznie bądź tez fizycznie, niekoniecznie przez rodzica alkoholika. W moim przypadku było tak, ze jak to się mówi, ojciec pił a matka chodził pijana. Chodząc na mityngi, nauczyłem się być dobrym dla siebie, troszczyć się o swoje wewnętrzne dziecko.

Spotkania, wbrew pozorom, nie polegają na bezustannym płakaniu i użalaniu się nad tym, co i tak już zostało utracone, choćby się bardzo chciało, nikt i nic nie jest w stanie przywrócić nam tego co utrąciliśmy. Na spotkaniach, uczymy się jak przestać się obwiniać i zacząć troszczyć się o nasze wewnętrzne, skrzywdzone dziecko.

Oczywiście jest czas, gdy trzeba przypisać odpowiedzialność tym którzy są winni. W moim przypadku, było tak ze stłumiony gniew rozsadzał mnie od środka, mając 22 lata  wyglądałem i czułem się  tak, jak bym miał osiemdziesiątkę na karku. (śmiech).

Dziś, pożytkuje ten gniew do rozwoju. w domu rodzinnym wpadali mi, ze świat jest okropny, ze mnie zniszczy, teraz uczę się żyć, wchodzić w sytuacje których się bałem. Pomaga? Tak pomaga. Obecnie tych lęków i fobii jest znacznie mniej. Wychodzę do ludzi, udzielam się na forum**.  Przyjmuje minimalna ilość leków antydepresyjnych. Kiedyś było inaczej.

W podobnym tonie, utrzymane są również wypowiedzi innych, wieloletnich bywalców spotkań.

W dużej stołówce, długi stuł przykryty obrusem, świece, ciastka, napoje  (jak mówią żartem: to dla zajadania problemów) wokół dwa rzędy krzeseł. Prowadzi osoba zmieniana raz na miesiąc. Podczas spotkań panuje swoisty regulamin: głosu udziela prowadzący, każdy mówi po kolei, nie wolno przerywać wypowiedzi, każdy mówi o sobie i o swoim doświadczeniu, nie ma żadnej dyskusji czy też zadawania pytań.

Na początku każdego spotkania, odmawiana jest uniwersalna modlitwa o pogodę ducha, następnie czytane są teksty, jest także czas, na dzielenie się smutkami i radościami. następnie wypowiedzi i przerwa. Po przerwie następuje kontynuacja pracy nad tematem.

Wychodząc z domu przy ulicy Maczka, odczuwałem nie kłamaną satysfakcje z zapoznania tych niezwykłych ludzi,  ludzi którzy pomimo traumatycznych przeżyć, przeżyć które niejednokrotnie w dalszym ciągu maja miejsce, nie poddali się, szukają pomocy, szukają podobnych do siebie.

Nie jest sztuka – cytując słowa jednego ze stałych bywalców - wejść pod koc, naćpać się prochami i zasnąć. Sztuką jest, zmierzyć się ze samym sobą, z wewnętrznymi zmorami o których tak obrazowo opowiada utwór Kafki – Proces.

Wychodząc z budynku, zostałem pożegnany przez wspaniałego, brązowego labradora o wdzięcznym imieniu „Mela”. W jego oczach malowała się ufność, ufność, taka sama jak w oczach wyciągającego małą rączkę do ojca, podczas gwałtownej burzy.

Kim trzeba być, by bić do nieprzytomności smyczą takie dziecko? Czy zasługuje na miano człowieka osoba, która pod wpływem alkoholu gwałci swoja ośmioletnią córkę? Czy jest cos bardziej obrzydliwego, od obrazka przedstawiającego dojrzałą  kobietę zapita do nieprzytomności która jest ciągnięta do domu przez pięcioletniego, zapłakanego chłopca ?

Dzieci które nie miały dzieciństwa. Kto zapłacze nad dziewczynka ? Kto zapłacze nad tym chłopcem ? 

*  Wszystkie imiona zostały zmienione




Akcja wystawka

Sobota. Ósma rano. Pomimo deszczowej pogody, nie bardzo zachęcającej do porannych przechadzek, wyruszam wraz z moim przewodnikiem – Piotrem  na  wystawkę.

Ulica Piłsudzkiego. Osobnik od którego wyraźnie zalatuje winem marki „wino”, usiłuje on rozkręcić stare żelazko. Jednak nie bardzo mu się to udaję. Klnie na cała ulice. W oknach odsłaniają się firanki. Pojawiają zaciekawione twarze. W końcu rzuca z calej siły żelazkiem w stojący obok telewizor. Huk implozji kineskopu.

A Ch...a k.....a krzyczy, obciera mokre, lepiące się od brudu ręce o stare obdarte spodnie.

Idziemy dalej. Co jakiś czas mijamy piętrzące się gdzie niegdzie sterty gratów; korzystając z okazji zadaje mojemu przewodnikowi parę pytań.

    Czego w zasadzie szukasz ?
    No, interesuje mnie elektronika. Komputery, jakieś wieże . O takie rzeczy. Może jakiś lapcio wpadnie.  
    Lapcio? Ludzie wyrzucają laptopy?
    Czasami, mało tego towaru, najczęściej popsuty. Ale czasem jest.

Około godziny dziewiątej zrywa się prawdziwa ulewa, chowamy się do pobliskiej bramy. Razem z nami wbiegają dwaj robotnicy z  pobliskiej budowy.; chwilę potem pojawia się elegancko ubrana kobieta..

 A więc tak, widzą panowie tą stertę gratów – wskazuje stertę rupieci prawie w pełni zagradzającą drogę do pobliskich garażów – ktoś narobił bałaganu, a teraz nie można przejechać. Macie tu pięć dych,  a po robocie będzie drugie pięć.
  
    Józek, i co bierzemy ?
    Pewnie.
  
Przestaje padać. Wychodzimy z bramy i szybkim krokiem udajemy się na jedną z ulic, gdzie kilka dni temu Piotr prowadził „agitację”  mieszkańców w celu nakłonienia ich,  by wystawiali rzeczy które mogły by go zainteresować.

Widzę telewizor. Patrz mówię, tam jest Neptun 505, weźmiesz ?
No bez przesady, ja złomu nie zbieram – śmieję się – Skąd wiem co może się przydać ?  To kwestia  praktyki, jeśli przez pięć dobrych lat niczym innym się nie zajmujesz tylko naprawą elektroniki, to potem wystarczy jeden rzut oka abyś mógł ocenić czy dana rzecz ci się przyda. Przerywa i pokazuje ruchem głowy mijającego nas  fioletowego Matiza z przyczepką.

Widzisz,  nie chciałeś wierzyć.
Też jeżdżą po wystawkach ?
Jasne. I nie tylko oni.. I rzeczywiście, jakby na potwierdzenie tych słów raz poraz mijają nas 
samochody załadowane przeróżnymi rupieciami.

Podchodzimy do dużego, niebieskiego kontenera przeznaczonego na co drobniejsze sprzęty. Wokół aż roi się od wszelkiej maści zbieraczy,  jest także pół ciężarowy, biały Mercedes którego obsługa (cała rodzina) dziarsko przeszukuje pojemnik. Wspina się także do środka i mój przewodnik. Ja tymczasem zagaduję jednego ze zbieraczy.

Licha ta dzisiejsza wystawka.
A tak, tak. To samo co dzień ludzie na śmietnik wyrzucają.
Chodzi pan po śmietnikach ? Milczy jakby zastanawiał się co powiedzieć.
A no co zrobić, renta mała; człowiek by nie wyżył. Całe życie robiłem w stoczni, pozamykali s...y. Ludzi na bruk. Odprawy dali, i co?  Na jle to starczyło. Panie. A teraz najchętniej to by jeszcze zabrali i zakopali człowieka żywcem, na starość człowiek żeby wyżyć, musi po śmietnikach chodzić – mówiąc to ukradkiem obciera łzy- jakbym nie chodził, to bym z głodu umarł. A tak to chociaż człowiek tych parówek trochę nazbiera spod różnych hurtowni. Gdyby pan wiedział co oni wyrzucają, a niejeden głoduję!  

Jednak zdecydowana większość zbieraczy przedstawia sobą obraz zgoła wstrząsający; długie, lepkie od brudu włosy, ogorzałe twarze, przekrwione oczy i nierozłączny odór alkoholu.. Wyróżnia się wśród nich jedna postać która wyjmuje części ze starego komputera.

Pan także na wystawkach?
A też, a o co chodzi?

Na słowo „reportaż” zaczyna malować się na jego twarzy uśmiech;

Napisz Pan – mówi nerwowo poprawiając okulary – że te wystawki to dobra rzecz, brawa należą się Szczurkowi. wiesz Pan, na co dzień jestem administratorem sieci. Czasami składam komputery dla biednych rodzin, zupełnie za darmo. Ot, tak dla satysfakcji. Części z wystawek nadają się do tego znakomicie. Nie każdy musi mieć super wydajny system. Do internetu a nawet prostych gier w sam raz się nadają takie z wystawek. Tylko, wiesz pan, w...a mnie ze te menele łażą, i roz...ą często dobre rzeczy.

Zjawia się Piotr, dźwiga wieże.

No to chyba opłacało się rano wstawać ?
To się jeszcze okażę.

Jedziemy dalej. Ulica Bema Starsza kobieta wybiera z wystawionych worków z ubraniami co lepsze rzeczy. Rozgląda się na wszystkie strony i pakuje do starego wózka. Po chwili, pojawia się inna, w trudnym do określenia wieku. Smród denaturatu. Podchodzi, chwyta jedną z siatek i próbuje uciekać. Jednak okradziona jest szybsza, wyrywa zrabowaną własność.

Pijaczka jedna, k...a, j....a! Samej się nie chce zbierać tylko komuś zabrać – krzyczy – człowiek ledwie koniec z końcem wiąże a taka s...a przyjdzie i nie swoje bierze.
Co Pani zrobi z tymi rzeczami ?
Sprzedam, zawsze jakiś grosz się przyda.

Abrahama; od czasu do czasu mój przewodnik, zatrzymuje się przy wystawionych sprzętach ale nawet ich nie dotyka. Na ulicy Portowej, nieopodal komendy policji zatrzymuje się Deawoo Nexia z którego wysiada elegancko ubrany mężczyzna o wyglądzie biznesmena, wygrzebuje ze sterty metalową skrzynkę na narzędzia po czym wkłada ją do bagażnika i odjeżdża. W pobliżu poczty głównej zatrzymuje nas kobieta w średnim wieku.

Nie widzieli może Panowie jakiegoś krzesła?  Potrzebne do  domku na działkę, a nowe kosztuje. Przecie nie kupie. jak Kupie to i tak ukradną. Buce trzy razy już kradli

Dwie ulice dalej przysłuchuje się rozmowie jaka toczy się pomiędzy ogorzałymi zbieraczami, właścicielami dużego, dwukołowego wózka wypełnionego wszelkimi gratami, a dwojgiem młodych mężczyzn jeżdżących po wystawkach mikrobusem.

No, te kółka to chyba od Emzetki, i to chyba w nowe – jeden z mężczyzn wskazuje na wierzch wózka. 
A ta. Jak chce to mogę o.......ć – zbieracz wyraźnie zdaję się być zainteresowany. 
Nie, nie my tylko tak.

Piotr, jest wyraźnie zadowolony; oto bowiem dźwiga dwudziestokilku calowy telewizor.

 Dla mnie wystawka już się skończyła – mówi – a to pudełko otrzymałem od pewnej pani, która wprost znienawidziła wszelką        telewizje. Dziwne nie ? Najpierw wydaje taki jeden z drugim dobrych kilkaset złotych na telewizor, a następnie wstawia go do piwnicy.

Dostałeś go tak za darmo?
 Za wyniesienie z piwnicy. Z tego co mi mówiła pudełko ma sześć lat i jest całkowicie sprawne. Pytałeś, czy można znaleźć coś co działa; jak widzisz można. Pewnie, można się nachodzić i nie znaleźć niczego ciekawego. Przestaje mówić i wskazuje na człowieka o o przerażającym wyglądzie od którego bije fetor kału. Osobnik zaczyna dobierać się do małego telewizora. Podchodzę bliżej, na górnej ściance odbiornika kartka a na niej napis: „nie niszczyć, sprawny”.

Menel nie mogąc dostać się do wnętrza odbiornika podnosi go na wysokość ramion i...rzuca o chodnik. Huk, wszędzie pełno szkła. Mężczyzna wygrzebuje z resztek kineskopu cewki. Chowa do kieszeni czegoś co kiedyś nazywało się kieszenią, Wyrywa też głośnik.

    Radio sobie zrobię, bełkocze.
    No to teraz widzisz po co oni chodzą po wystawkach – Piotr jest wyraźnie rozbawiony.
    Pojedynczy przypadek.

    Nie. Chodzę po wystawkach już z dziesiąty rok i jakoś niewielu widziałem, co by coś więcej umieli niż tylko wywiezienie na złom, reszta to najczęściej żule. Roz..ć to ich cel. .I rzeczywiście, w wielu miejscach poniewierają się resztki doszczętnie zdemolowanych  telewizorów. Wybiła godzina dwunasta, a więc kończy się śródmiejska wystawka. Powoli na ulice zaczynają wjeżdżać zielone ciężarówki sani poru. Jeszcze słychać krzyki zbieraczy, jeszcze ktoś demoluje stary telewizor.